CSK

Przejdź do menu Przejdź do treści

Renata Przemyk: Mam wiele twarzy, wiele marzeń i tęsknot

W ten piątek wystąpi pani w Klubie Muzycznym CSK z koncertem „Przemyk Akustik Kwartet”. Zapowiada się bardzo intymny i kameralny koncert, ale nie obce są też pani występy na festiwalowych scenach jak np. Pol’and’Rock. W których miejscach najlepiej pani się odnajduje?

Renata Przemyk: Mam wiele twarzy, wiele marzeń i tęsknot i muszę się przyznać, że nie potrafię zbyt długo wytrwać przy jednym nastroju. Nie wiem na ile to jest kobieca cecha a na ile zwyczajnie ludzka, że nudzi nam się w jednym miejscu, w jednej emocji i wtedy zaczynamy tęsknić do czegoś zupełnie odwrotnego.

Podobnie też jest z koncertowaniem. Czasami przychodzi taki moment, że ogrom dużej sceny, wielka publiczność sprawia, że człowiek unosi się nad ziemią i ma kumulację energii.

Czasami natomiast tęskni się, żeby być bardzo blisko ludzi, żeby było kameralnie, prywatnie, intymnie, wręcz „na dotyk”. Z tego powodu kilka lat temu powstał Przemyk Akustik Trio, teraz powiększony o magiczną wiolonczelę.

Czasami występujemy w takich miejscach, że mam publiczność niemalże na wyciągniecie ręki. Musiałam dojrzeć do tego, żeby pokochać słuchacza jeszcze bardziej i dopuścić go jeszcze bliżej. Zawsze było dla mnie ogromnym przeżyciem, że wchodzę w taki bliski kontakt z widzem i że to jest takie ważne zarówno dla mnie jak i dla niego.

Często po koncertach przychodzą do mnie ludzie i opowiadają o tym, że moje piosenki towarzyszą im w ważnych momentach życia, że mają jakiś wpływ na ich codzienne funkcjonowanie i pomagają w przełomowych chwilach. To mnie ogromnie wzrusza. A w przypadku koncertów akustycznych to jeszcze bardziej się pogłębia. Jest to takie uczucie jakbym zaprosiła kogoś do domu i siedzielibyśmy razem na jednej kanapie i zwierzali sobie. Jest to bardzo miłe.

Potem jednak znowu pragnę wypłynąć na szerokie wody, występować na dużych scenach, poszaleć, poskakać. Dlatego cieszę się bardzo, że mam szansę realizować się na tych wszystkich płaszczyznach.

Na wspomnianym koncercie na Pol’and’Rock wystąpił z panią gościnnie Titus z Acid Drinkers. Natomiast na ostatniej pani płycie „Renata Przemyk i mężczyźni” możemy usłyszeć z panią m.in. Marka Dyjaka, Igora Herbuta czy Artura Andrusa. Gdy przyjrzeć się ich muzycznej twórczości, to trzeba przyznać że jest duża przestrzeń i odległość między nimi. Ciekaw jestem, jakim kluczem kieruje się pani przy wyborze gości, czy to na scenie czy podczas nagrywania albumu.

R.P.: Klucz jest bardzo prosty: po sercu. Nie potrafiłabym śpiewać z kimś kogo nie lubię. To jest oczywiste. Ludzie intuicyjnie otaczają się osobami, z którymi dobrze się czują. Śpiewanie z kimś, kogo się lubi pogłębia emocje i uwiarygadnia piosenkę. No i jest zwyczajnie przyjemne.

To jest wtedy nie tylko współbrzmienie głosów, ale i dusz. Odbieranie na tych samych falach nie tylko dźwiękowych.

Jak już wspomniałem pani ostatnia płyta nosi tytuł „Renata Przemyk i mężczyźni” a wystąpił na niej Marek Dyjak. I tak dzisiaj skojarzyłem, że Marek Dyjak ma na swoim koncie płytę „Kobiety”, a w tym roku planuje wydać album „Mężczyźni”. Może idąc tym samym tropem ukaże się „Renata Przemyk i kobiety”?

R.P.: Kobiety towarzyszyły mi już przez wiele wcześniejszych lat przy różnych projektach. Co do ostatniej płyty, to chodziło o to, aby pojawiła się męska energia. Kobiecą zapewniam stuprocentowo ja (śmiech, przyp. red.). I tak, jak wiele piosenek z kobietami zabrzmiało cudownie, tak przy płycie jubileuszowej – a taką jest właśnie „Renata Przemyk i mężczyźni” – zależało mi, aby była niejako wisienką na torcie. Potrzebowałam dopełnienia, zmiany punktu widzenia.

Te wszystkie kobiece emocje mam przepracowane. Przez tyle lat śpiewania są one mocno odczute. Od strony męskiej wiem o wiele mniej. Wiadomo, że od wieków są to światy stykające się, ale i różniące się. To zależy od człowieka.

Nie jest tajemnicą, przynajmniej dla większości, że każdy z nas jest mieszaniną hormonów żeńskich i męskich w różnych proporcjach. Tak samo też jest emocjonalnie to wszystko nacechowane. Wymiana energii może nas wzbogacić. Spojrzenie na świat oczami tego drugiego poszerza nam horyzonty.

Eksperymentem psychologicznym było odnajdywanie się w tych piosenkach w podwójnej obsadzie. W niektórych piosenkach był to dialog. Czasem było jak w starym dobrym małżeństwie – patrzenie razem w tę samą stronę jak, np. w „Odjeździe” z Adamem Nowakiem.

Czasami był głęboko miłosny duet, jak z Igorem Herbutem przy „Kochanej”. Ta piosenka zaczęła się od przyjaźni, ale wiem od słuchaczy, że emocje w niej zawarte trafiły do serc par w przeróżnych konfiguracjach życiowych.

Ta męska obsada dała mi inne spojrzenie na te piosenki, bo poza „Kochaną”, napisaną jako duet z Kasią Nosowską, były to utwory solowe. Zawsze „dźwigałam” ten ciężar emocjonalny sama, a teraz dostałam wsparcie męskiej energii.

Pojawiły się nowe sensy, znaczenia, zmienił się środek ciężkości. Pojawiły się nowe wartości, które nas pootwierały. Tak jak wspominałam, to jest taka interpretacyjna wisienka na torcie. Nowe spojrzenie na teksty, odnalezienie się w harmoniach, w współbrzmieniu. Znaleźliśmy dobre współbrzmienie damsko-męskie. Trzeba było tylko trafić na właściwych mężczyzn (śmiech – przyp. red.)

A podczas piątkowego koncertu, czego może spodziewać się lubelska publiczność?

R.P.: Koncert ten firmowany jest nazwą „Przemyk Akustik Kwartet” z wspomnianą wcześniej wiolonczelą. To jest instrument, który fascynuje mnie od lat. Ma wspaniałą rozpiętość dźwiękową niemal od skrzypiec po kontrabas. Zwłaszcza, gdy znajdzie się w rękach wirtuoza, a nasz Jacek Bielecki zdecydowanie nim jest.

Bardzo dobrze czuję się w takim rozszerzeniu o element jednocześnie romantyzmu, ale też powagi. Na tym instrumencie można grać w tak różny sposób, że te utwory zdecydowanie zyskały. Te piosenki pochodzące z różnych moich wcześniejszych płyt są grane w wersjach zaaranżowanych specjalnie na kwartet z dużą dozą improwizacji. Ten margines zależny jest od sytuacji. Każdemu koncertowi towarzyszy osobna narracja, opowieść, którą przynosi dany dzień.

Cieszy mnie to bardzo, bo daje możliwość jeszcze bliższego kontaktu z publicznością. Nierzadko pojawia się między nami dialog i uczestnictwo publiczności w opowiadaniu tej historii. Opowiadamy sobie życie, jakiś wyjęty z niego dzień, ale też żartujemy z samych siebie i pozwalamy sobie na bycie cudownie niedoskonałymi. Jak wśród przyjaciół.

Rozmawiał Damian Stępień

ZADANIA DOFINANSOWANE ZE ŚRODKÓW BUDŻETU PAŃSTWA

ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych podanych w formularzu rejestracyjnym przez Centrum Spotkania Kultur w Lublinie