CSK

Przejdź do menu Przejdź do treści

Arek Skolik: Słuchaczowi trzeba grać prawdę

Na albumie „New Brand Quintet” znalazły się utwory m.in. Joe Hendersona, Cedara Waltona czy Lee Morgana. Łatwo się domyślić, że to twórcy ważni dla pana, ale czy ten wybór to swoiste „the best of the best” Arka Skolika czy kierował się pan zupełnie innym kluczem niż tylko własne fascynacje muzyczne?

Arek Skolik: To efekt mojego szerokiego spektrum działań, do którego zapraszam moich zaprzyjaźnionych muzyków. Kilka lat temu na przykład nagrałem album „Plays Mingus”, który jest ku czci Charlesa Mingusa. Wcześniej też powstawały płyty z najlepszymi standardami amerykańskiej muzyki jazzowej.

Bardzo chętnie wracam do tego nurtu chociaż grałem różne odmiany jazzu. Jednak moje lata i doświadczenie sprawiło, że pochłonęło mnie granie jazzu lat 50. czy 60., czyli z najlepszego okresu dla tego gatunku.

Wtedy muzycy amerykańscy, europejscy grali wybitnie. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że są niedoścignieni. Nawet w tych czasach, gdzie dostęp do płyt jest niemalże nieograniczony i wszystko jest w Internecie.

Dlatego „New Brand Quintet” to kolejny hołd dla muzyki, moim zdaniem, bardzo trudnej. Po pierwsze dlatego, że trzeba mieć o niej wiedzę, duże osłuchanie, a po drugie cały czas trzeba pracować nad sobą.

A jeżeli chodzi o muzykę nowoczesną, to szczerzę mówiąc, bywam czasami na takich koncertach i jej nie rozumiem jako muzyk. Ciekaw jestem, jak słuchacze ją pochłaniają. Wydaję mi się, że to kwestia emocji.

Oczywiście może być taka sytuacja, że ktoś przyjdzie na mój koncert i powie: „Skolik powtarzasz tylko, to co było”. Ale tak jest z każdą muzyką. Niczego się nie powtarza. To jest interpretacja.

A grając muzykę mainstreamową, czystą, skomplikowaną harmonicznie, to trzeba mieć „ten” warsztat i pracować nad tym warsztatem. I na takim koncercie człowiek jest „nagi” na scenie, bo słuchacze to znają, to nie jest dla nich dziwne, nie ma podziałki 7/4, 9/4, nie ma skomplikowania rytmicznego. Jest tylko czyste 4/4 i trzeba grać emocje słuchaczowi, trzeba grać mu prawdę.

Na takich koncertach trzeba pokazać interpretację na temat, bo to są tematy świetnie napisane przez największych tuzów. Można by wymieniać ich nazwiska w nieskończoność.

Dlatego kocham ten nurt. Mam do niego ogromny szacunek. To są moje ukłony w stronę tradycji, ale oczywiście po swojemu. I tak troszkę z uporem maniaka gramy tę muzykę.

W pewnym stopniu poruszył już pan ten wątek, ale chciałbym go poszerzyć. Na wielu portalach branżowych piszą że „należy pan do grona muzyków, którzy nie starają się być nowatorscy za wszelką cenę”. Jakby odniósł się pan do tych słów?

A.S.: Trochę się z tego śmieję, bo kiedyś grałem nowoczesną muzykę m.in. z Graalem, grałem też i pop ze Stanisławem Soyką, a nawet rock’n’rolla z Irkiem Dudkiem, co mi sprawia frajdę. Odrobinę rock’n’rolla nigdy nie zaszkodzi. Szczególnie, że młodzi ludzie nie wiedzą, co to znaczy „rock’n’roll”. I nie mam na myśli tutaj grania, ale styl życia.

Oczywiście czasami człowiek chciałby spotkać się z młodymi ludźmi i pograć coś nowego, ale teraz jest nowa moda i trudno wbić się starszemu muzykowi, bo ukształtowały nas inne rzeczy. Tak jest zawsze. Kiedyś byliśmy młodzi, to byliśmy dziwni dla rodziców. Dzisiaj coś dla mnie może być dziwne. Czas biegnie.  

Staram się być jednak otwarty na różnorakie formy. Dlatego grałem z różnymi formacjami m.in. z Andrzejem Przybielskim, uczestniczyłem w scenie yassowej.

A muzyka jazzowa przyszła do mnie, co zabawne, od Ornette’a Colemana. Wszyscy patrzyli na mnie jak na wariata, bo twierdzili, że tego nie da się słuchać. A mi sprawiało to wielką przyjemność. Byłem mocnym wyznawcą Ornette’a.

Potem jednak wróciłem do Bena Webstera, bo mnie ujął balladami i tym, że było więcej powietrza w saksofonie niż dźwięku. I zacząłem bardzo wnikliwie iść wstecz. Zacząłem od awangardy, ale „cofnąłem się do tyłu” (śmiech – przyp. red.).

A czwartkowy koncert. Czego może spodziewać się lubelska publiczność? Poza tym co znają z płyty „New Brand Quintet.

A.S.: Myślę, że „przemycę” kilka swoich kompozycji. Oczywiście będą utwory z płyty. Szczególnie Joe Hendersona, bo to niezwykle trudne tematy do zagrania. Pojawią się też wtrącenia z niezwykłego dla mnie pianisty Cedara Waltona.

Na pewno wszystko będzie to w tym nurcie. Albo się bardzo spodoba, albo dostanę „pasy”, na które też czekam. Może się okaże, że ktoś mi powie mądre słowo i czegoś nowego się dowiem. Jestem otwarty.

Najważniejsze, aby połączyć się ze słuchaczem, który zechce przyjść na koncert. Za to jesteśmy zawsze wdzięczni i strasznie to szanujemy, bo jesteśmy dla ludzi a nie dla siebie. Po to gramy, po to się rozwijamy, aby potem oddać tę energię ludziom.

Dlatego będę pędził do Lublina.

Rozmawiał Damian Stępień

ZADANIA DOFINANSOWANE ZE ŚRODKÓW BUDŻETU PAŃSTWA

ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych podanych w formularzu rejestracyjnym przez Centrum Spotkania Kultur w Lublinie