W najbliższy czwartek wystąpi pan ze swoją formacją Piotr Lemańczyk Standards Group, w której skupiacie się na autorskich interpretacjach standardów jazzowych takich, jak „My Favorite Things” Johna Coltrane’a czy „So What” Milesa Davisa. Ciekaw jestem, jakim kluczem pan się kieruję przy wyborze utworów i czego lubelska publiczność może się spodziewać po koncercie w Klubie Muzycznym CSK?
Piotr Lemańczyk: Tak naprawdę nie ma specjalnego klucza. Oczywiście poza wspomnianymi standardami jazzowymi, zagramy także moje utwory. Postaram się to ubrać w spójną całość. Chciałbym tym koncertem złożyć hołd tak wielkim muzykom jak Coltrane czy Davis, czy wszystkim muzykom, na których ja się wychowałem i oczywiście moi koledzy. I to jest chyba też ten klucz. Nie ważne są same kompozycje, ale to jak one nas ukształtowały.
Czytając wywiad z panem dla portalu Top Bass natrafiłem też na rozmowę z Rickiem Savagem z Def Leppard, w której powiedział: „Basista jest spoiwem. Pomostem między rytmem a melodią”. A pan jak widzi rolę basisty?
P.L.: Tak właśnie, jak powiedział. Basista jest dla mnie łącznikiem. Odpowiadamy za dobry puls, za dobre brzmienie w zespole. Ale też, moim zdaniem, od pewnego czasu bas nie jest postawiony tylko w roli członka sesji rytmicznej, ale również solisty. Właściwie to nie chciałbym patrzeć na muzykę przez pryzmat swego instrumentu. Byłoby to dość poważne ograniczenie. Ważne jest to, co ktoś gra i co wnosi do muzyki, a nie na jakim instrumencie. Oczywiście specyfika instrumentu ma swój kolor, ale nie jest to najbardziej istotne.
A jak bas wpadł w pana ręce?
P.L.: Moja przygoda z basem zaczęła się od dziwnej historii. Jako młody chłopak grałem na gitarze. Pewnego razu moi koledzy z rodzinnego miasta przyszli do mnie, bo potrzebowali basisty. To byli starsi koledzy a ja zawsze chciałem grać w ich zespole. A potrzebowali basisty, bo ich musiał iść do wojska. Byłem nieszczęśliwy, ale bardzo chciałem być w ich grupie. Powiedziałem sobie: no dobra, spróbuję na basówce. Przez rok cierpiałem z tego powodu. Ale w końcu poznałem muzykę Jaco Pastoriusa i niebo mi się otworzyło. Pokochałem basówę a później kontrabas (śmiech – przyp. red.)
W wywiadzie dla Jazz Forum powiedział pan: „Lubię współpracować z kreatywnymi muzykami. Każde spotkanie, rozmowa, wspólne słuchanie muzyki, cytat czy próba mogą pozostawić jakiś ślad naprowadzający na coś, na co wcześniej nie zwróciłem uwagi…”. Czy ostatnio wydarzyło się w pańskim życiu takie spotkanie, dzięki któremu odkrył pan coś nowego w świecie muzyki?
P.L.: Właściwie każde moje spotkanie z moimi kolegami zostawia ślad. Mam takie szczęście, że zawsze spotykam na swojej drodze artystów, dla których muzyka jest najważniejsza albo równie ważna, co na przykład rodzina czy wiara. W każdym razie zawsze staram się stać na scenie z muzykami, dla których jest to bardzo poważna rzecz. Często nasze rozmowy doprowadzają do ciekawych przemyśleń, rozmawiamy o nowych płytach czy też tych, które znamy już od lat. To zawsze zostawia ślady. Nawet nie ślady. To coś znacznie większego.
Rozmawiał Damian Stępień