Pana ostatni album „Homeland” to swoista muzyczna podróż w czasie do „małej ojczyzny”, do Zielonej Góry. Czym więc jest dla pana „mała ojczyzna” i jakie miejsce zajmuje Zielona Góra na pańskiej mapie życia?
Piotr Budniak: Zielona Góra jest oczywiście dla mnie bardzo ważnym miastem ponieważ tam się wychowywałem i spędziłem pierwsze lata mojego życia. To tam też stawiałem pierwsze kroki jako muzyk, jako perkusista, jako jazzman i także jako kompozytor.
Już jako dziecko, dzięki mojemu starszemu bratu, który jest kontrabasistą, mogłem być na próbach Big Bandu Zielonogórskiego, a także chodzić z nim na jam sessions.
Bardzo szybko zacząłem wchodzić w tamtejsze środowisko jazzowe i już jako gimnazjalista regularnie grywałem ze studentami z Uniwersytetu Zielonogórskiego, którzy studiowali Jazz i Muzykę Estradową.
Natomiast moim zamysłem przy albumie „Homeland”, oczywiście poza samym miejscem, jest także odwołanie się do tego, co mnie kształtowało jako człowieka w najmłodszych latach. Chodzi tu o zbiór konkretnych przekonań, wartości, czy też wzorców zachowań.
Miało to być spojrzenie z pewnej perspektywy, odległości oraz zweryfikowanie i sprawdzenie, na ile to wszytko pozostaje dla mnie wciąż aktualne i jak dzisiaj z tym rezonuję.
Można powiedzieć, że przewodniczką w tej wędrówce była poezja. Na albumie nawiązuje pan do utworów zielonogórskich poetów. Jak ważną rolę pełni w pana życiu poezja?
P.B.: Poezja towarzyszyła mi od najmłodszych lat za sprawą mojej świętej pamięci babci, która całe życia pisała wiersze, poematy, fraszki, ale także scenariusze sztuk teatralnych. Podczas spotkań rodzinnych chętnie prezentowała swoją twórczość. Myślę, że to pozwoliło mi uwrażliwić się na słowo i taką formę wypowiedzi artystycznej.
W gimnazjum, w liceum rozpocząłem swoje własne próby poetyckie. Warto zaznaczyć, że miałem długi okres bardzo mocnej fascynacji hip-hopem, który też jest formą poetycką.
Na studiach z kolei, bardzo intensywnie zaczytywałem się w wierszach Zbigniewa Herberta, Andrzeja Bursy, Wisławy Szymborskiej czy Edwarda Stachury.
Dzisiaj, ze względu na zabieganie, mnogość projektów i obowiązków, nie udaje mi się wygospodarować na poezję tyle czasu, ile bym chciał, dlatego między innymi pojawił się taki pomysł, aby w projekcie „Homeland” wrócić do słowa pisanego.
Zawsze zetknięcie się z poezją jest dla mnie chwilą refleksji i przeżyciem, w pewnym sensie, metafizycznym.
Na albumie „Homeland” odwołuje się pan też do słynnego filozofa z Królewca zarówno w opisie do albumu jak i mniej bezpośrednio w utworze „Immanuel, I can’t”. Wydaję mi się, że tutaj pięknie kłania się nam i filozofia i również poezja, a właściwie swoista gra słów. W tłumaczeniu „Immanuel, nie mogę”, rodzi się pytanie „czego autor nie może?”, a w odczycie fonetycznym „Immanuel, jestem Kant”. Chociaż to może moja tylko nadinterpretacja…
P.B.: Ma pan dobrą intuicję. Z jednej strony chciałem samym tytułem odwołać się bezpośrednio do Immanuela Kanta, ale z drugiej jest tutaj muzyczna inspiracja, bo jestem wielkim fanem saksofonisty Immanuela Wilkinsa. W czasie tworzenia albumu jego muzyka była bardzo obecna w moim życiu.
Poza tym, jak wspominałem wcześniej, album to spojrzenie z pewnego dystansu na cały bagaż doświadczeń, który wynieśliśmy z naszych małych ojczyzn. I tutaj jest kluczowe do załapania konceptu płyty zagadnienie oświecenia i dojrzewania, o których mówił Immanuel Kant – pytanie o zupełnie autonomicznie myślenie.
Moja refleksja i wątpliwość jest taka, czy to jest w ogóle możliwe? Przecież człowiek jest jak gąbka – wszystko chłonie i to już w łonie matki! Więc nawet jeżeli nam się wydaje, że myślimy samodzielnie, to zawsze zostaje pewna część, która jest tak mocno zakorzeniona w naszej podświadomości, że nie sposób się od niej odciąć i to właśnie ta część pochodzi z tych naszych, że tak powiem, „homelandów”.
A co do czwartkowego koncertu w Klubie Muzycznym, który promuje właśnie album „Homeland”, to czego może spodziewać się lubelska publiczność, bo będzie to pierwszy występ w tym roku.
P.B.: Niespodzianką przede wszystkim będzie gitarzysta. Pierwszy raz zagramy z Rafałem Sarneckim, z czego bardzo się cieszę, bo Rafała znam od kilku lat i mieliśmy okazje ze sobą współpracować przy różnych projektach. To wspaniały gitarzysta i człowiek.
Natomiast materiał z płyty zabrzmi z pewnością inaczej, ponieważ na krążku wykorzystaliśmy sporo zabiegów producenckich, które zamiast odtwarzać na żywo staramy się oddać akustycznym brzmieniem instrumentów oraz skupieniem na danej chwili i spontanicznej interakcji.
To jest jazz, tego nie da się przewidzieć!
Rozmawiał Damian Stępień